wtorek, 12 lipca 2011

6 rano

To jest jakaś zabójcza godzina. Przez całą noc napierdalały po całym moim pokoju komary. Dobra, mea culpa; siedzenie do 3 nad ranem z zapalonym światłem przy otwartym oknie nie jest najlepszym sposobem na uniknięcie tej cholernej plagi. No, ale nic. Życie! Wchodzę w stan "zen" żeby powstrzymać się od zadrapania się na śmierć, co oczywiście i tak skończy się tym, że moja cudowna gładka skóra będzie wyglądać jak cholerny trądzik gimnazjalisty z najbardziej naturalnie nienaturalny kolorem "baby pink" WSZĘDZIE. Nienawidzę tych latających bzyczących gówien. Rhonda byłaby mną zawiedziona... Szczególnie biorąc pod uwagę to, że dzisiejszy scroll brzmiał tak:


From The Secret Daily Teachings
Criticism can be very subtle in the way it creeps into our thoughts. Here are some examples of criticism to help you become aware of its subtlety, so you can eliminate it from your thoughts:
The weather is awful today.
The traffic is terrible.
The service is really bad.
Oh no, look at the line.
He/she is always late.
How long do we have to wait for our order?
That motorist is a lunatic.
It's so hot in here.
I've been on hold for so long!
These are subtle things, but the law of attraction is listening to them all. You have the ability to appreciate something in every single circumstance. There is always something to be grateful for.
 
O czcigodne prawo przyciągania miej mnie w swojej opiece, bo zen nie daje rady.

Jest za piętnaście siódma rano. ZEN.

Wychodząc z tego kręgu nienawiści, zmienię temat. Nie będę oryginalna: myślmy THE BUCKET LIST. To się chyba wzięło z jakiejś głupiej komedii amerykańskiej (zen, kocham świat, ahimsa). Lista rzeczy, które chce się zrobić przed ostatecznym, ekstatycznym połączeniem z bogiem. Nie jestem jeszcze gotowa na stworzenie faktycznej listy, ale mam kilka pomysłów.

Po pierwsze muszę (ale to koniecznie) spędzić z pół roku w aśramie. Przy moim obecnym stanie ducha gdzieś pomiędzy pustelnią, a niekończącą się libacją alkoholową taki aśram wydaję się optymalnym rozwiązaniem. Ewentualnie Hogwart, ale ten drugi chyba nie istnieje.
Po drugie (teraz będzie romantycznie): przelecieć balonem nad Guilin (Chiny, Azja, ta prawa strona mapy).
Po trzecie: Opublikować książkę.
Po czwarte: Przeprowadzić swobodną rozmowę po francusku i hiszpańsku.
Po piąte: Zrobić tripa po afryce.
Po szóste: (co powoli doprowadza mój żołądek i mózg do stanu dalekiego od zen, oo bardzo dalekiego) zrobić prawo jazdy. Tak smutek mnie ogarnia, kiedy o tym myśle. O, Rhondo, drżyj, mam ochotę wysadzić radarową.
Po siódme: Zobaczyć Nemo na żywo albo Clown Fish, jak sobie chcecie...
Punkt ósmy: Roztrzaskać talerze o ścianę.
Punkt dziewiąty: Zjeść Happy Pizzę (ohh Vang Vieng)

Na tę chwilę zakończę, birmańską magiczną dziewiątką.
Idę biegać (dzień nr 2).

poniedziałek, 16 maja 2011

Łot iz it egzakli

Siema, siema. Historia zaczęła się mniej więcej tak: był problem, był wyjazd, była wielka przyjaźń no i wielka miłość, przynajmniej w teorii, trochę głupich przejść, trochę tych "zmieniających losy" człowieka, dużo filmów i stanowczo za mało muzyki w tle.

O co chodzi?

A no o to, że zmieniam misję, chyba życiową. Ale nigdy nie można być niczego pewnym, więc dajmy się dogasić niezapalonemu papierosowi o wartości ponad 1000 zł.
Prawie bańka ! Najwyraźniej jestem bogata.

I kto by przypuszczał?

środa, 4 maja 2011

Mam blogaska!

I nic z tego nie wynika. Zupełnie nic! Co za koszmar! Ohyda! Marnotrawstwo przestrzeni internetowej! No nic... Bądźmy poważni (tak na serio, jak można być poważnym po dwóch piwach). 

O rany, rany. Jak ja się stęskniłam za tym bloggerowym layaoutem! i za tymi przyciskami i edytorami tekstu. Mmm, cieplutko! To, jak czytelnicy, których nie ma, podoba wam się ten nowy rok? 
-Moim zdaniem jest co najmniej przepyszny! Wiecie dlaczego? Bo właśnie  4 dni temu skończyłam 21 lat! Zabawa była szampańska, dzień spektakularny -a to się naprawdę rzadko zdarza, a szczególnie w moje urodziny. Wracając jednak do pourodzinowych refleksji... Żałuję kilku rzeczy:
1) Już nigdy nie będę mogła wpaść w wieku 16 lat (wiem, brzmi dziwnie, ale to przytłaczające, że oddalam się od bycia młodą matką),
2) Nic nie jest już niewinne. Wszystkiego już spróbowałam, a cała reszta już nie będzie kwestią "młodzieńczych głupich wyborów" (to troche jak z tą nieplanowaną ciążą),
3) Rzuciłam palenie (73 dni, 967zł),
4) Jestem jednostką odpowiedzialną. Wszędzie.
5) Nie mogę sobie pomalować oczu na różowo i uroczo wierzyć w to, że dobrze wyglądam,
6) Moim najlepszym przyjacielem zamiast muffinów staje się podkład....

Wiem, wiem. To nie koniec świata (nie kończę 40lat i nie jestem facetem), ale jest to lekka lipa. No, jakby nie patrzeć. Niedługo będę pisać licencjat (w sensie jak wymyślę sobie temat, na co się nie zapowiada na razie). Nieważne! Moi drodzy, idę rozpuszczać swój mózg w komediach z lat 60.

Ale przed zakończeniem chciałabym wam serdecznie polecić.... piosenkę !

PS.

Po dłuższym zastanowieniu... w sumie to dopiero teraz zaczyna się zabawa! ; ]



sobota, 29 stycznia 2011

Sesja, sesja, dlaczego nikt nie lubi sesji.... ?

No, ja wiem, egzaminy te sprawy, moment na przyswojenie faktycznej wiedzy. To boli, szczegolnie, jak sie nic nie robi przez cały semestr. Włączmy idealizm: przecież każdy wybrał swój kieurnek, więc to, co studiuje powinno go cieszyć, rozpierdalac od środka, nieładnie się wyrażając. Dlaczego to nałożenie obowiązku wprawia ludzi w taką niechęć. Rozumiem (w momencie, kiedy mam sie za coś zabrać) i nie rozumiem (w momencie, takim jak ten, kiedy już się uczę).

Ja i Jola, Jola i ja, Obraz: dwa laptopy (nie oszukujmy się, nauka bez fejsbuka to prawie jak samobójstwo towarzyskie), dwie puste puszki po tajgerze (jest dobrze, rano było ich 6), dwa kubki po kawie, dwa po zielonej herbacie, talerz po bananach i pomarańczach, pełna popielniczka, kredki, flamastry, Historia Indii, Basham... no i Jola, i ja. Koniec obrazu. Działamy! Jak tego nie lubić?